Triathlon Energy Duathlon Energy Energy Meeting MTB Energy Run Energy Energy Events

Podsiadłowski: To nie był mój najlepszy sezon triathlonowy

Triathlon energy

18.11.2017 2752

Podsiadłowski: To nie był mój najlepszy sezon triathlonowy

Michała Podsiadłowskiego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. W rozmowie z nami zdecydował się na szczerość. Przyznał m.in. że ma nadzieję, że żona pozwoli mu wziąć slota, którego planuje zdobyć w 2018 roku. Wraca także do startu na Hawajach: Czułem się jak w piekarniku – mówi.

Cofnijmy się trochę w czasie i wróćmy do wydarzenia, które dało Ci slota na ostatnie mistrzostwa na Hawajach, do Weymouth. Oprócz SLOTa zostałeś pierwszym Polakiem, który wygrał licencjonowanego IM.

To prawda, tam zakwalifikowałem się na Hawaje. Podobno jestem pierwszym Polakiem, który wygrał licencjonowane zawody IM. Co prawda zrobiłem to sposobem, bo w Weymouth nie było kategorii PRO. Jednak szampan na mecie był i szarfę też zerwałem, więc chyba się liczy.

Zdobycie SLOTa było Twoim celem?

Taki był plan. To miały być w teorii łatwiejsze zawody. W praktyce zazwyczaj nie zawsze to tak wychodzi. Jeśli któryś IM w jednym roku jest słabiej obstawiony, to w następnym przyjeżdża tam dużo zawodników, którzy mają nadzieję na łatwe SLOTy. Taka sytuacja była widoczna w tym roku w RPA. Większość reprezentacji, która tam pojechała miało nadzieję na proste kwalifikację, a tylko Rafałowi Hermanowi udało się ją wywieźć.

W Weymoth miałeś aż 8 minut przewagi na drugim zawodnikiem.

Tak, ale  naprawdę mogło być dużo więcej gdyby nie parę przygód. Pomylona trasa na rowerze, problemy z baterią przez którą zostałem z jednym biegiem na ostatnie 40km. Musiałem przez to wprowadzać rower pod jeden podjazd. Bez tych wszystkich problemów byłaby szansa na powalczenie o wynik poniżej 8 godzin.

Gdzie zdobyłeś pierwszego SLOTa?

W Klagenfurcie. Tam byłem 23 OPEN i 4ty w AG.

Który był trudniejszy do wywalczenia?

Zdecydowanie pierwszy. Pamiętam, że na biegu miałem spore kłopoty, musiałem trochę zaryzykować - powiedziałem do siebie - albo skończę marszem albo ze slotem i biegłem jak opentany. Natomiast w Weymouth szedłem jak po swoje. Już po rowerze wiedziałem, że jestem pierwszy w OPEN z dużym zapasem, więc zostało tylko rozwinąć skrzydła i polecieć do mety.

W Wielkiej Brytanii była zupełnie inna temperatura niż na Hawajach. Kiedy wylądowałeś na wyspie i jak przebiegła aklimatyzacja?

13 dni wcześniej. Miałem do zrobienia kilka treningów. W pierwszym tygodniu dłuższe, a później typowy taper, gdzie wszystko miało być krótsze, ale z paroma szybkimi akcentami. Poza tym sama temperatura jest jak trening i to do niej trzeba się przyzwyczaić.

W jakim celu jechałeś w tym roku na KONA?

Chciałem powalczyć. Wiedziałem, że mistrzostwo byłoby cudem, ale myślałem, że mogę być wysoko. Niestety rzeczywistość okazała się brutalna. Temperatura na biegu ustawiła całą rywalizację. Kiedy zszedłem z roweru wynosiła ponad 34 stopnie. Dodatkowo poprzedniego dnia i nocy padało, więc wilgotność potęgowała doznania. W pewnym momencie na biegu musiałem przejść do marszu. Oznak wycieńczenia nie było chyba widać jedynie po zwycięzcy, Patricku Lange.

Jesteś zadowolony z tego startu?

Nie za bardzo. Myślę, że można było lepiej to rozegrać. Chociaż mimo słabego biegu czasowo skończyłem niewiele gorzej niż dwa lata temu. Jednak poziom idzie cały czas w górę i w klasyfikacji open spadłem 60 miejsc, a w grupie wiekowej 11.

Hawaje to nie tylko same zawody, to także wielu czołowych zawodników, klimat zawodów i pewnie cały sprzęt, którym dysponują ścigający się. Co robi największe wrażenie?

Niesamowite wrażenie robi strefa zmian. W samych rowerach jest kilkanaście milionów dolarów. Takich jak mój było ponad 30. Zawodnik obok nie dość, że miał ten sam rower w takim samym malowaniu to jeszcze miał ten sam kask. Musiałem uważać, żeby się nie pomylić. Równie niesamowity jest ostatni tydzień przed startem. Wtedy każda wizyta na AliDrive to ogromna walka z samym sobą. Każdy tam pływa, jeździ na rowerze, biega i pręży muskuły. Dodatkowo większość z nich wygląda jakby sam Michał Anioł rzeźbił ich na podobieństwo swojego Apolla, wyżyłowani i wycieniowani do granic możliwości. W głowie kotłują się myśli, „o kurcze, a ja już nie trenuje, może powinienem pobiegać, pojeździć, zrobić cokolwiek”. Presja jest spora, ale trzeba zaufać trenerowi i wcześniej założonym planom i nie podpalać się niepotrzebnie.

Jak wyglądały ostatnie chwile przed zawodami?

Startowałem o 7:05, więc pobudka była o 3:30. Noce przed zawodami mają to do siebie, że są średnio przesypiane. Tym razem nie było inaczej. Kiedy budzisz się rano czujesz gulę w krtani -  stres jest bardzo wyczuwalny. Ciężko jest przełknąć śniadanie.  Do strefy wpuszczają od 4.45, wtedy jest jeszcze ciemno, więc rowery obrabia się w świetle lamp albo z czołówką na głowie. Słońce wstaje dopiero około 6:30 tuż przed startem męskiej czołówki.

Wejście do strefy poprzedza tak zwany bodymarking - naklejanie numerów startowych. To swoista krótka ceremonia - najpierw jeden wolontariusz przeciera nam ręce szmatką z alkoholem w celu odtłuszczenia skóry, następnie odbieramy numer i idziemy do kolejnego, który nam go przykleja na ramiona.  Następnie jest stanowisko z wagami - każdy musi być zważony przed startem ze względów bezpieczeństwa. Dopiero po takiej ceremonii dochodzimy miejsca gdzie można wejść do właściwej strefy.

Kiedy napompowałem koła, przypiąłem buty i zalałem bidony stres troszkę odpuścił - zawsze mam jakiś taki strach, że z czymś nie zdążę.  Wyszedłem wtedy ze strefy bocznym wyjściem, żeby moi koledzy pomogli mi założyć do końca strój startowy i nasmarować się wazeliną.  15 minut przed startem zszedłem na małą plażę i  chwilę później popłynąłem w stronę linii startowej. Wirtualna linia jest wyznaczana przez wolontariuszy - ratowników pływających na paddle boardach. Na chwilę przed wystrzałem ustawiają się równolegle do zawodników, a potem muszą jak najszybciej uciec przed nimi.

Po wystrzale schodzi ciśnienie?

W moim przypadku zaczyna schodzić jakąś minutę przed startem. Wtedy emocje się kanalizują i jestem gotowy. Etap pływacki mimo tak dużej liczby zawodników jest dość cywilizowany. Z mojego doświadczenia pralka jest bardziej umiarkowana niż na niektórych naszych zawodach. Może jest to zasługa szerokości linii startowej albo też doświadczenia zawodników. W każdym razie nie raz mocniej dostałem po głowie na polskich imprezach.

Jak poszło pływanie?

Byłem zadowolony. 01:07:23 bez pianki i przy drobnej fali to dobry czas jak na mnie. Kiedy wyszedłem z wody w strefie było spore zamieszanie. Na IM Hawaje jest dużo wolontariuszy, którzy pomagają, a nawet sprzątają za nas rzeczy. Tak więc jak już się posmarowałem filtrem, bez którego straciłbym skórę, ruszyłem w 180-kilometrową trasę. Początek dość mocno, możliwe, że ciut za mocno, potem dla odmiany zrobiło się strasznie gorąco, więc musiałem trochę odpuścić. Jednak finalnie uzyskałem czwarty czas amatorów i 40 open, wśród zawodników, którzy ukończyli zawody. Kiedy zszedłem z roweru i poczułem temperaturę, zacząłem się zastanawiać czy w ogóle mi uda się ukończyć zawody.

Nie byłeś przygotowany na takie warunki?

Dwa lata temu była podobna pogoda, ale wilgotność zupełnie inna, co dawało inne odczucia. Tym razem było tak gorąco, że czułem jak asfalt się pode mną topi. Było czuć jego smród i buchający żar. Żeby to przetrwać, na każdym bufecie trzeba było się maksymalnie chłodzić. Początek, czyli Ali’i Drive jest w lekkim cieniu, ale potem gdy wybiega się na QueenK jest tylko asfalt i pola  lawy z obu stron co potęguje doznania - porównanie do piekarnika jest chyba najtrafniejsze.  Mając doświadczenia z poprzedniego startu specjalnie zakupiłem strój, który ma dedykowane kieszonki na lód, więc ładowałem go na każdym punkcie tyle, że miałem wrażenie, że w nim pływam - niestety nie dawało to komfortu.

Co czujesz jak widzisz metę na Hawajach?

To dość wyjątkowe odczucie. Sama meta to miks ulgi, radości, wzruszenia i poczucia, że zrobiłeś coś wielkiego - w końcu wbiegasz na metę IRONMAN”A na tych legendarnych Hawajach przy dopingu naprawdę dużej liczbie  kibiców.

Przy normalnych startach walczysz głównie z dystansem i własną słabością, a na Hawajach dochodzi jeszcze pogoda, która masakruje każdego. Już gdy biegniesz w stronę miasta po QueenK, gdzie z obu stron jest tylko lawa, a ty masz ciągle jeszcze ponad 10-km do mety, po drugiej nitce autostrady mijają cię zawodnicy na rowerach dopiero dojeżdżający do T2. Zdajesz sobie wtedy sprawę, że czeka ich jeszcze zazwyczaj ponad 4-5h wysiłku. Cieszysz się wtedy,  że jesteś już w tym miejscu i za chwile skończysz te męczarnie.

Jakie masz przemyślenia po tegorocznym starcie?

Na pewno z roku na rok nie robi się coraz łatwiej. Co najwyżej szybciej, choć w tym przypadku nie wyszło. Nie jestem zadowolony z tego startu, szczególnie z biegu, ale rower też nie poszedł zgodnie z planem.

W jednym wywiadzie powiedziałeś, że złożyłeś córce obietnice, że zostaniesz mistrzem świata.

Obietnicę to dużo powiedziane, ale chciałbym żeby dzieci mogły się przekomarzać z innymi dziećmi słowami “a mój tata jest mistrzem świata”. Jednak to nie będzie takie proste do wykonania bo zwycięzca mojej kategorii miał czas 9:05. 2018 rok to  mój ostatni rok w M30. M35 to jeszcze wyższy poziom. Tam najlepszy wykręcił 8:55 i  skończył jako pierwszy age-grouperem. Z ciekawości przeglądałem listę najlepszych zawodników z AG. V-ce mistrz w M35 to podwójny zwycięzca Norseman’a OPEN. Z kolei triumfator M30 kilka lat występował w elicie ITU. Gdy ja miałem 102kg, on łamał 2h na olimpijce. Trzeba chyba jeszcze trochę popracować nad formą, ale jesteśmy z trenerem dobrej myśli.

Sam dobrze zauważyłeś jaki zrobiłeś progres, więc chyba nie ma rzeczy niemożliwych. Musisz mieć niezłe wsparcie w żonie. Czy była z Tobą w tym roku na Hawajach?

Niestety żona nie mogła być ze mną na Hawajach ze względu na syna, który mógłby zdezintegrować samolot podczas lotu transatlantyckiego. Na szczęście miałem tamtejszą kartę SIM, co pozwalało mi na ciągły kontakt z rodziną. Dzięki wideo-rozmowom czułem jakby byli obok mnie. Rano przed startem żona zapytała mnie czy to nasza ostatnia rozmowa. Bała się po tym co stało się w Sierakowie. Na miejscu byłem z Beniaminem, managerem klubu SBR Team, którego barwy reprezentuję.  Chciałbym mu bardzo podziękować, bo bardzo dużo mi pomógł na miejscu - był kierowcą, kucharzem, ale też fotografem, kamerzystą i montażystą filmowym - musieliśmy nagrać sporo materiałów, między innymi dla sponsorów i jego pomoc okazała się nieoceniona.

Jak oceniasz miniony sezon?

Jestem średnio zadowolony. Oprócz Sierakowa, o którym to chyba słyszała cała triathlonowa Polska, startowałem jeszcze w Bydgoszczy, Nieporęcie w sztafecie, Gdyni i Malborku gdzie zabrakło mi 7 sekund do obronienia tytułu mistrza Polski M30. Jednak nie obwiniam się za to. Już sam początek roku był trudny. Śmierć brata i problemy z powrotem do treningu po Sierakowie sprawiły, że motywacja spadła i było mi ciężko nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Przygotowania do Hawajów były przez to bardzo szarpane.

Jak wyglądała para narodów w tym roku na Hawajach?

Kolorowo. Każdy miał inną koszulkę, każdy był z innej wsi. Niestety, nie udało się w tym roku, żeby mieć takie same stroje. Może w przyszłym ktoś o tym pomyśli i będziemy wyglądać jak reprezentacja, a nie zbieranina przypadkowych ludzi.

Twój rywal, MKON został mistrzem świata. Spodziewałeś się tego?

Miałem nadzieję być na mecie przed Marcinem i po raz kolejny pokazał mi swoje plecy. Podejrzewałem, że jeśli chodzi o miejsca w kategorii to uda mu się zdobyć mistrza. Ale myślałem, że może tym razem na rowerze wypracuję odpowiednią przewagę i na biegu już mnie nie złapie. Rzeczywistość okazała się brutalna. Marcin szedł jak w transie. Był bardzo skupiony, nie reagował na żadne zaczepki. Wielkie gratulacje dla niego.

Jakie masz plany na następny sezon?

Na pewno start w Klagenfurcie. Żona mówi że jadę tam turystycznie, rozkoszować się trasą. Jeśli uda się zdobyć SLOTa to będę ją prosił, żeby pozwoliła go wziąć. Myślałem o połówce w Barcelonie ponieważ są tam rozgrywane klubowe mistrzostwa świata i razem z Trienergy chcieliśmy powalczyć. Dwa lata temu zdobyłem tam slota na mistrzostwa na połówce i wygrałem w AG oraz miałem 6 czas roweru - 2’30s za Frodeno więc mam miłe wspomnienia.

Rozmawiał Dawid Dybuk

Zdjęcia: SBR Team

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Partner Tytularny Cyklu

Official Time Keeper

Official Time Keeper

Patron medialny cyklu

Organizator