Triathlon Energy Duathlon Energy Energy Meeting MTB Energy Run Energy Energy Events

Joanna Pałysa kobieta w połowie z żelaza, a w połowie z Marka

Triathlon energy

15.02.2018 3074

Joanna Pałysa kobieta w połowie z żelaza, a w połowie z Marka

Urodzona akrobatka, ukształtowana przez wiatr, na studiach została instruktorem aerobiku, a z narzeczonym chodziła na siłownię. Potem ślub, podróż po w Andy, dwoje dzieci i mąż owładnięty nową pasją, triathlonem. A dzisiaj sama jest kobietą z żelaza. I choć sportowo na razie tylko w połowie, to w pełni zasługuje na to miano, bo jej życie to nie tylko triathlon, choć według niego żyje. Żyją oboje, wraz z mężem, z którym tworzą wyjątkowy tandem, nie tylko triathlonowy.

Sebastian Biały: Asiu, wiem, że sport towarzyszył Ci całe życie.

Joanna Pałysa: Tak, to prawda. Najpierw była akrobatyka sportowa.

SB: Czyli stąd ta doskonała figura i elastyczność…

JP: Elastyczność na pewno. Z resztą tą cechę miałam od zawsze i łatwo mi to przychodziło. To chyba genetyka, bo Ala, córka też to ma, więc chyba odziedziczyła po mnie. Akrobatykę trenowałam prawie do końca podstawówki. Później, gdy trzeba było zdawać do liceum, to zaczęło brakować czasu. W liceum zaprzyjaźniłam się z żeglarstwem. Kiedyś mój tata wysłał mnie na rejs, a właściwie regaty Cutty Sark, na dwa miesiące. Zakochałam się w tym sporcie.

SB: Tak, po prostu wysłał Cię na regaty, bez żadnego przygotowania, od razu na głęboką wodę, dosłownie i w przenośni?

JP: Dokładnie. Tata miał znajomego, który był kapitanem i on miał się mną zaopiekować. Pojechałam, poznałam wielu fantastycznych ludzi, wciągnęło mnie i całą szkołę średnią, studia i wszystkie wakacje spędzałam na morzu. To nie było żeglarstwo sportowe, rywalizacja w takim sensie, że jednoosobowo, czy w dwójkach. Pływałam na dużych żaglowcach i jeśli to były regaty, to byłam członkiem dużej załogi, który wykonywał konkretne polecenia. Nie było więc takiej sportowej dyscypliny, reżimu treningowego, że przygotowywałam się przez wiele miesięcy i później startowałam w zawodach. Nie wiem nawet, czy można to nazwać sportem.

SB: Akrobatyka, żeglarstwo, coś jeszcze było?

JP: Na studiach postanowiłam dorobić sobie i zrobiłam uprawnienia instruktorskie, dzięki czemu mogłam prowadząc zajęcia z aerobiku. A później wszystko skończyło się. Zabrakło czasu na sport. Zaczęła się normalna praca, pojawił się mąż, dzieci i na wszystko brakowało czasu. Co prawda jeszcze w czasach narzeczeńskim, zdarzało się, że chodziliśmy razem z Markiem na siłownię, ale patrząc na to dzisiaj, to był chyba okres największej mojej stagnacji sportowej. Zresztą zaraz po ślubie i podróży poślubnej, zaczęłam tuczyć Marka, urodziłam dzieci, najpierw Kacpra, potem Alę i dopiero jakiś czas po urodzeniu Ali ocknęliśmy się, że trzeba coś zrobić ze zdrowiem. Innymi słowy dojrzeliśmy do tego, że chcemy wrócić do sportu. Ja uznałam, że dla mnie najlepszą formą aktywności jako mamy będzie…

SB: Niech zgadnę, bieganie?

JP: Dokładnie. Bieganie. Wychodzę kiedy chcę, nie są to zorganizowane zajęcia o określonej porze. Wychodziłam biegać, gdy Ala usnęła, gdy znalazłam „wolną” chwilę i po jakimś czasie przyszła taka refleksja, że szkoda, że nie zaczęłam biegać zaraz po urodzeniu Kacpra. W tym samym czasie Marek zaczął realizować wielkie marzenie, czyli zaczął trenować triathlon. Na początku kibicowałam mu, ale że jako nie lubię tylko patrzeć i marnować czasu, to przyszedł taki moment, że od kibicowania, a właściwie klaskania, dopingowania i wydzierania się jak głupia sama spróbowałam.

SB: Jak to się stało, że zaczęłaś startować. Czy to był jakiś konkretny impuls?

JP: Stało się to etapami i pomogły mi w tym nieco koleżanki. Najpierw wkręciły mnie w sztafetę, gdzie biegałam. I tak kilka razy wystartowałam razem z nimi, ale przyszedł taki moment, że zachciało mi się wystartować samej. Gdy upewniłam się, że jestem w stanie ukończyć najkrótszy dystans, że poradzę sobie z limitami na poszczególnych odcinkach, to wystartowałam w lipcu 2015 roku na 1/8 w Gołdapi (12. Miejsce w klasyfikacji kobiet – przyp. red.). Wtedy najbardziej bałam się wody, zresztą pływałam żabą. Wzbudziłam wtedy duże zainteresowanie i tą żabą, ale również dlatego, że pojechałam na rowerze górskim. I to był w tamtym roku jedyny start indywidualny. Były za to sztafety. W kolejnym roku, dostałam od Marka na imieniny moją pierwszą szosą i zaczęło się. Oczywiście po drodze zaczęłam się uczyć pływania kraulem. Zresztą jeszcze w poprzednim sezonie często łączyłam żabę z kraulem, zarówno dlatego, że wychodziło mi to szybciej, ale też dzięki temu lepiej mi się nawigowało i przyznaję, że trochę obawiałam się pływania kraulem w pralce. Teraz już jest lepiej, treningi dał efekty, a i ja zrobiłam się nieco odważniejsza. Podobnie uczyłam się jeździć na szosie, gdy ją dostałam. Zajęło mi to trochę czasu, ale polubiłam i to. Najbardziej jednak chyba bałam się tego, że coś mi się przydarzy na rowerze i nie będę mogła sobie z tym poradzić. Na co dzień, Marek mi wszystko ustawia. Teraz zamierzam coś z tym robić i to jest mój kolejny cel. Zacznę w tym roku od podstawowego szkolenia serwisowego dla kobiet w warszawskim sklepie i serwisie Airbike, a potem zobaczymy, co dalej

SB: Zaczęłaś uprawiać triathlon mając 37 lat. Wiele osób często nie podnosi rękawicy w życiu, unika pewnych wyzwań i rezygnuje z marzeń, uważając, że jest już dla nich za późno, że są za „starzy” na to, czy tamto. Czy nie obawiałaś się ani przez moment, że to już nie dla Ciebie?

JP: Gdy zaczynałam przygodę ze sportem, gdy zaczęłam trenować akrobatykę, to równolegle moja pani od wychowania fizycznego w szkole, zaczęła wystawiać mnie w różnych międzyszkolnych zawodach biegowych. Byłam przerażona. Za pierwszym zakrętem łapała mnie kolka, nie lubiłam tego i patrząc z perspektywy czasu, to myślę, że chyba dopiero po urodzeniu Ali tak naprawdę dojrzałam do biegania. Co prawda, wystartowałam w biegu Warsaw Run na 5 km przed urodzeniem dzieci, ale to był taki start dla zabawy, bez przygotowania, po prostu tak przebiegłam się z towarzystwem ze studiów. Gdy zaczęłam biegać po urodzeniu Ali, to wtedy też było to takie truchtanie na początku bardziej dla zdrowia, po trzy, cztery kilometry i dopiero w wieku 37 lat przebiegłam pierwszą dychę. Najwyraźniej, każdy musi dojrzeć we własnym tempie. U mnie to wszystko zadziało się małymi krokami.

SB: Jaki udział w Twoim zarażeniu się triathlonem miał Marek i jego pasja?

JP: Bardzo duży, bo gdyby nie jego pasja, to prawdopodobnie nigdy nie miałabym okazji, żeby poznać i w konsekwencji spróbować. Jeździłam z nim na zawody jako kibic, obserwowałam startujących i to co mnie najbardziej uderzyło to emocje zawodników, tego jacy są szczęśliwi, a tak to odbierałam, gdy wychodzą z wody, gdy wbiegają na trasę biegową i fascynowały mnie te „banany” na mecie na ich twarzach. Szczerze mówiąc to pozazdrościłam im wszystkim tych emocji, uśmiechów i sama chciałam spróbować. Dodatkowo, na pierwszych zawodach Marka w Piasecznie popłakałam się z emocji, gdy zobaczyłam te ręce wystające z wody, co do dzisiaj przypomina mi i kojarzy się z orkami, nie wiem, dlaczego. Do tego ogromna fascynacja samym dystansem. Marek wystartował wtedy na 1/4 i dla mnie to było takie niewyobrażalne, jak można przepłynąć kilometr, potem zrobić 45 km na rowerze i jeszcze przebiec 10 km. A gdy zaczęła we mnie kiełkować myśl o starcie, to znowu dużą rolę odegrał Marek. Na początku miałam spore obawy, czy dam radę, czy dopłynę w limicie czasu, czy poradzę sobie na rowerze, a on wierzył we mnie. Wciąż powtarzał, że na pewno dam radę. Wspierał mnie, zanim jeszcze podjęłam decyzję o pierwszym starcie. Jestem mu za to wdzięczna. Poczynając od mojego pierwszego startu w sztafecie, a później debiutu w Gołdapi, aż do dnia dzisiejszego, największe wsparcie otrzymuję właśnie od niego. Czasem mam wrażenie, że Marek wierzy we mnie bardziej niż ja sama. Gdyby nie on, to możliwe, że zostałabym przy bieganiu w sztafetach z dziewczynami i kibicowaniu.

SB: Co dał Ci triathlon? W jaki sposób zmienił Twoje, Wasze życie?

JP: Ma ogromny wpływ na nasze życie. Ta największa zmiana to umiejętność zarządzania czasem i jeszcze większa więź między nami. Od zawsze wiele rzeczy w życiu robiliśmy razem, we wszystkim wspieraliśmy się nawzajem i gdy ja zaczęłam trenować, to przyszedł taki moment, że trzeba było jakoś pogodzić nasze treningi. Wtedy pojawił się element zarządzania czasem i organizacja zajęć domowych tak, by każde z nas mogło zrobić trening. Jedno szło na trening, drugie opiekowało się dziećmi. W okresie zimowym trzeba ustawić grafik, kto kiedy korzysta z trenażera, bo mamy tylko jeden. Dzisiaj nasz dzień zaczynamy od wzajemnych pytań, o to jaki trening mamy do zrobienia, kto odwozi dzieci do szkoły, kto odbiera, kto zajmie się poszczególnymi obowiązkami domowymi, itd. I tu znowu okazało się, że Marek nie tylko pomaga mi w rzeczach, którymi często zajmowałam się przede wszystkim ja, ale wręcz wyręcza mnie w wielu sprawach biorąc ciężar wielu obowiązków na siebie. Tak rozumiem właśnie bycie razem. Ludzie wspierają się i pomagają nawzajem i również pod tym kątem Marek jest wspaniałym mężem.

SB: Wiele kobiet uprawia sport rekreacyjnie, aby utrzymać formę, dbania o wygląda, ale często zapytane o to, dlaczego nie trenują jakiegoś sportu na poważnie, to mówią, że obawiają się, że intensywne treningi zmienią ich ciało, staną się bardziej atletyczne, czy wręcz utracą delikatny, kobiecy wygląd. Ty jesteś atrakcyjną kobietą, czy nie obawiałaś się, że ciężki trening pływacki, kolarski, biegowy, siłownia zmienią Twój wygląd?

JP: Na początku, gdy zaczęłam biegać, to myślałam sobie, że mam po ciąży trzy kilogramy więcej i chętnie się ich pozbędę. Ale nie więcej. Jak już zgubiłam nawet więcej kilogramów to nie czułam się z tym dobrze. Nigdy zresztą nie czułam się źle z powodu nadmiaru ciała, czy nie miałam brzucha i nie robiłam tego dla figury. Wiadomo było, że te pierwsze trzy kilogramy to zejdą mi z cycków i tego byłam świadoma, ale to czego bałam się, to umięśnionych rąk i ramion. Że triathlon sprawi, że będą takie męskie. I tu znowu wyszedł mi naprzeciw Marek, który słysząc moje obawy mówił, żebym nie przejmowała się, że to przecież fajnie mieć umięśnione ręce, że to jest sexy, a ja uznałam, że skoro jemu to się podoba, to nie mam czym się przejmować. Gdy zaczęłam trenować i zobaczył, że gdzieś, któryś mięsień mi się wykształcił, wyrzeźbił, to od razu było: „wow, ale super, ja też bym tak chciał” i całym sobą dawał mi odczuć, że wyglądam świetnie.

SB: Asiu, to rozmowa z Tobą, o Twoim triathlonie, a nie o tym, że Marek jest najwspanialszym  mężczyzną na świecie, o tym napiszę kiedyś oddzielny artykuł

JP: (śmiech) Ale to mnie niesamowicie podkręca. Ważne, że mi się to podoba, że jemu się podoba i już J

SB: A jak zmieniła się Wasza kuchnia? To często w domach triathlonistów jest mała rewolucja…

JP: My akurat nie jesteśmy restrykcyjni. Nigdy nie trzymałam żadnej diety, ale ostatnio, szczególnie przed zawodami, zachęcona przez moją trenerkę (Joanna Kozanecka – przyp. red.) zaczęłam zwracać nieco większą uwagę na to, co jem. Wiele rzeczy, które wcześniej kupowałam, zaczęłam przyrządzać sama, korzystając z książki kucharskiej dedykowanej dla osób aktywnych. Marek w walce o sylwetkę miał takie okresy, że pilnował się pod tym względem, ale i wtedy nie obciążał mnie swoją dietą. Ja gotowałam dla siebie i dzieci, a on sam dbał o posiłki zaczynając od ich kupienia, a na przyrządzaniu kończąc. Tak więc u nas tej rewolucji nie było raczej i wynika to prawdopodobnie stąd, że nie jesteśmy takimi zawodowymi sportowcami, czy freakami. Często zdarza się nam jeść różne niekoniecznie zdrowe, czy dietetyczne posiłki. A gdy już sięgaliśmy po coś zdrowszego, to okazywało się, że wszystkim to smakuje, łącznie z dzieciakami i każdy był zadowolony. Tak było między innymi ze smoothies, które zaczęliśmy przyrządzać sobie rano.

SB: Asiu, niedawno obchodziłaś 40-te urodziny, a Twój wspaniały mąż, Marek zrobił Ci wyjątkowy prezent. Po dwóch i pół roku od Twojego debiutu na dystansie 1/8 dostałaś pakiet startowy na zawody IronMan 70.3, czyli start na tzw. „połówkę” w urokliwym miejscu, jakim jest Dubaj. Dlaczego akurat tam?

JP:   To nie był mój wybór i gdybym miała sama wybrać miejsce startu, to nie wiem, czy padło by akurat na Dubaj. Ale od początku. To było tak, że w ubiegłym roku, gdy ja czułam, że zbliżają się powoli te moje okrągłe urodziny, napomknęłam Markowi, że może z tej okazji zmierzyłabym się z dystansem 1/2 IM, że jeśli jeszcze trochę się przygotuję, przyłożę do treningów, to chyba będę w stanie zmieścić się w limitach. Marek od razu to podchwycił. Ucieszył się, że jestem gotowa, że dojrzałam i poczułam się pewnie. Zachęcona jego entuzjazmem wspomniałam, że może wystartuję w Gdyni, gdzie w 2017 roku brałam udział w sprincie. Ale ponieważ ja jestem „koza”, czyli urodzona w styczniu, to Marek powiedział, że znajdzie mi start w okolicach urodzin i padło na Dubaj. Na początku nie wiedziałam, gdzie wystartuję, ale we wrześniu powiedział mi, żebym szykowała się, nie wnikała i wiedziałam tylko tyle, że to mój prezent urodzinowy, na który sama bym się pewnie nie zdecydowała. A że nigdy tam nie byliśmy, to było to tym bardziej interesujący wyjazd. Sama nie próbowałam dociekać, a o tym, że to właśnie Dubaj dowiedziałam się dopiero w grudniu J

SB: Zatem kiedy następna połówka?

JP: Jeszcze nie wiem. Ale powiem Ci, że pamiętam, gdy ukończyłam pierwszą „ćwiartkę”, to w pierwszym momencie powiedziałam sobie, że nigdy więcej. Miałabym teraz jeszcze raz wejść do wody i powtórzyć to? Taki dystans, przecież to jest jakiś kosmos, to jest niemożliwe. To tym razem na mecie od razu pomyślałam, to gdzie teraz? Oczywiście w tym roku jeszcze Gdynia i dość, bo dwa starty na dystansie 1/2 IM w sezonie mi wystarczą, ale przyszły rok, to już zupełnie inna historia. Co tu wymyśleć, gdzie pojechać, może połączyć to z jakimś fajnym wyjazdem, o tak zaczęłam  kombinować J

SB: Czy spodobał Ci się Twój prezent urodzinowy? Czy pojechałabyś tam wystartować jeszcze raz?

JP: Oczywiście, że spodobał! Zarówno sama impreza, jak i miejsce, które jest warte obejrzenia, ale ponieważ jest to młode miasto, trochę bez historii i wielu walorów poznawczych, które by mi się specjalnie spodobały, to trzy, cztery dni wystarczą, by je poznać i zwiedzić. Dlatego też, niekoniecznie chciałabym tam ponownie wystartować, ale chętnie wrócę ze względu na Marka, który chciałby tam wystartować, a tym razem pojechał tam jako kibic i wszystko było podporządkowane mojemu startowi. A dla siebie na mój kolejny start raczej wybrałabym inne miejsce, w którym mogłabym nie tylko wziąć udział w zawodach, ale także poświęcić kilka dni na zwiedzanie i poznanie jakiegoś nowego miasta lub regionu. Innymi słowy cieszę się, że tam byłam, ale nie zakochałam się w Dubaju. Niemniej jednak warto wybrać się tam chociażby dla samej trasy biegowej, sześciokilometrowej pętli która biegnie wzdłuż plaży i przebiega po bardzo nietypowej jak na triathlon nawierzchni przypominającej nieco tartan, która jest gładka, lekko sprężynująca, a widok zielonkawego morza i żaglówek oraz kite’ów dodaje jej dużo uroku.

SB: W której z dyscyplin triathlonowych zrobiłaś przez te dwa i pół roku największy progres?

JP: W pływaniu. Przede wszystkim przestałam się bać pływania. Jeszcze pół roku temu, gdy Asia (Joanna Kozanecka – przyp. red.) rozpisała mi trening pływacki, to ja z lekkim przerażeniem zapytałam się, czy ja na pewno będę musiała pływać po dwa kilometry, gdyż nie było w planie treningów krótszych niż 1800 metrów. A na tydzień przed wylotem zajrzałam do kalendarza i zadzwoniłam do niej, czy aby nie pomyliła się, bo miałam w planie zaledwie kilometr, a chciałam więcej! J

SB: A która dyscyplina jest Twoją ulubioną?

JP: Nadal bieganie.

SB: A rower? Czy zaprzyjaźniłaś się z nim, czy jest to raczej szorstka relacja?

JP: Zdecydowanie zaprzyjaźniłam, ale znowu dzięki Markowi. Zadecydował jeden mały szczegół. Marek niedawno przekazał mi swój rower wraz z siodełkiem, a ono okazało się fotelikiem i zrobiło ogromną różnicę. Wcześniej czułam pewien dyskomfort na dłuższych treningach, a teraz robię na nim trzygodzinny trening na trenażerze i pełen luksus. Trenuję przed telewizorem, oglądam Detektywa Monka i tak kręcę. Zresztą, gdy wyjechałam na trasę w Dubaju, to udawałam, że coś włączam, przełączam kanały, tak gadałam do siebie, a w dalszej części trasy śpiewałam I believe I can fly.

SB: Co triathlon zmienił w Twoim, Waszym życiu?

JP: Przede wszystkim w naszym życiu zmienił sposób spędzania wolnego czasu, szczególnie w okresie wakacyjnym i startowym, czyli od połowy maja do końca sierpnia. Ciągle gdzieś ruszamy się, jeździmy z dzieciakami i jest to zupełnie inna forma spędzania wspólnie czasu, niż robiliśmy to wcześniej. Poukładanie wszystkich puzzli logistycznych treningów, wyjazdów, obowiązków zawodowych i domowych. Innymi słowy staliśmy się bardziej zorganizowania i wiemy, co mamy robić. Kiedyś, nie mogłam wepchnąć szpilki w grafik, a teraz gdy miałam kilka dni wolnego, to zastanawiałam się, co ja będę robić? Nauczyliśmy się niemalże do perfekcji układać domowy grafik. Osiem godzin w biurze, dojazdy od nas do Mordoru (dzielnica biznesowa w Warszawie – przyp. red.), dzieci, czyli szkoła, przedszkole, zajęcia dodatkowe, wiele innych i przecież każde z nas ma oddzielny plan treningowy. Znowu będę chwalić Marka, ale to w dużej mierze dzięki niemu i jego gotowości do współdzielenia wielu obowiązków i przejmowaniu całkowicie pozostałych, mogłam się tak dobrze przygotować do mojego startu w Dubaju. On naprawdę wszystko, co się dało brał na siebie, a moje treningi miały zawsze pierwszeństwo.

SB: To wszystko to zmiany w Waszym życiu, a co triathlon zmienił w Twoim i tylko Twoim życiu?

JP: Chyba to, że teraz mam wiele nowych celów i marzeń, które realizując krok po kroku, sprawiają mi dużo frajdy i satysfakcji. I jeszcze to, że spełniam się, że jeśli tylko czegoś chcę, to potrafię robić rzeczy, które jeszcze niedawno wydawały mi się jakimś kosmosem. Oczywiście, nie obywa się bez pewnych wyrzeczeń, ale potrafię przekraczać kolejne bariery i to jest fantastyczne uczucie.

SB: A czy jest coś, czego chciałabyś jeszcze spróbować, oprócz pełnego dystansu?

JP: Co do pełnego dystansu, to jeszcze nie wiem. A może to nie ten czas jeszcze. Zresztą widzę, ile przygotowania do startu w Dubaju zajęły mi czasu, a przygotowywałam się tak, by mieć całkowitą pewność, że na pewno poradzę sobie z dystansem, z limitami i że na pewno go ukończę. Więc przy tak wypełnionym grafiku, nie wyobrażam sobie dzisiaj, że dałoby się tam jeszcze coś upchnąć, pracując na pełny etat i mając dzieci w takim wieku, jakim są teraz. A przecież trening do pełnego dystansu, to jeszcze więcej godzin w basenie, na rowerze, czy trasach biegowych. Ale nie mówię nie i może za pięć lub dziesięć lat, gdy ta sytuacja nieco się zmieni, gdy dzieci dorosną i staną się bardziej samodzielne, również w kwestii wyjazdów, to kto wie J

SB: Jaki był Twój najtrudniejszy moment w triathlonie?

JP: (długa cisza)…

SB: No dobrze, a najwspanialszy moment w Twojej triathlonowej karierze? Czy to była ta chwila, gdy w Dubaju wbiegałaś na metę zawodów IM 70.3?

JP: Też, ale ja zapamiętam moment i emocje, gdy wybiegłam na trasę biegu. Po dwóch kilometrach popłakałam się ze wzruszenia i zachwytu po raz pierwszy. Potem jeszcze powtórzyłam ten element ze trzy razy, czyli przyda się jeszcze trening płaczu (śmiech). Sam moment wbiegnięcia na metę wizualizowałam sobie wcześniej. Ale będzie fajnie, dywan, meta i faktycznie było to niesamowite, ale chyba jednak moment, gdy wybiegałam na ostatnią część trasy, czyli bieg był tą chwilą tryumfu, szczęścia i pewności, że to już jest moje, że nikt mi tego nie zabierze, że choćby na bosaka, ale dotrę na czas i przekroczę linię mety. Bo to było tak, że podczas tego startu nie zależało mi na tym, by pokonać ten dystans w jakimś fantastycznym czasie, ale żeby go w ogóle ukończyć. Bałam się dwóch rzeczy, wiatru podczas pływania, który wiał tam od pierwszego dnia naszego pobytu i że ten wiatr sprawi, że fale będą straszyć w wodzie oraz bałam się części rowerowej, podczas której albo wiatr mnie tak zmasakruje, że podczas biegu będę ledwo powłóczyła nogami lub, co gorsza, przydarzy mi się jakiś defekt roweru. I ten moment, gdy znalazłam się na trasie biegowej był tak naprawdę dla mnie równoznaczny z wbiegnięciem na metę, bo wszystkie moje obawy były już za mną, a przede mną już tylko bieg, czyli wisienka na torcie.

SB: W Gdyni wystartujecie razem, czy będzie rodzinna rywalizacja?

JP: No nie, przecież robimy zupełnie różne czasy. Poza tym, ja w ogóle nie rywalizuję z innymi. Moim celem jest zmieszczenie się w jakimś określonym dla mnie samej przedziale czasowym. Marek w Dubaju żartował, że nie biegłam, tylko byłam na jakiejś przebieżce, skoro skończyłam z tętnem na poziomie około 150 uderzeń na minutę. A ja wiedząc, że mam jakiś zapas i po prostu chciałam delektować się tym, co wokół mnie i przede mną, czyli meta.

SB: Czyli startujesz w triathlonie dla frajdy i własnej satysfakcji, nie dla wyników?

JP: Ten start zdecydowanie taki był, choć czasem chcę zrobić wynik, jak choćby w Biegu Raszyńskim, gdzie biegłam w trupa. Tam się spinałam, a tu chciałam zrealizować cel, czyli ukończyć. Pojechać taki kawał i nie dobiec do mety, to byłby przecież obciach (śmiech) J

SB: A Twoje marzenie triathlonowe?

JP: Chciałabym wystartować w jakiejś fajnej, może egzotycznej imprezie razem z Markiem. Co prawda na trasie biegowej nie spotkamy się, ta różnica półtorej godziny robi swoje, ale…

SB: Jestem przekonany, że taki fantastyczny facet zamiast ścigać się popłynie, pojedzie i pobiegnie wtedy w Twoim tempie tak, żebyście razem wbiegli na metę, nie może być inaczej!

JP: (śmiech)

SB: Ostatnie pytanie. Czy Ty pojawisz się w tym roku na imprezach Triathlon Energy lub Duathlon Energy?

JP: Pojawię się (uśmiech od ucha do ucha). Na pewno jak co roku w Lidzbarku, na pewno Marek będzie w Bełchatowie, ja jeszcze zobaczę, czy wystartuję na ćwiartce, czy już będę zbierać siły na połówkę w Gdynię. Jak to ja. Małymi krokami.

SB: Joanna Pałysa, czyli kobieta w połowie z żelaza, a w połowie z Marka J

JP: Gdyby nie Marek, to nie byłoby tej drugiej połowy, tej z żelaza

SB: I tym kolejnym przesłodzonym komentarzem na temat Marka kończymy tę rozmowę (śmiech)

JP: (śmiech)

SB: Asiu, bardzo dziękuję Ci za rozmowę i z całego serca, wszyscy życzymy Ci osiągania kolejnych celów i spełniania marzeń, nie tylko triathlonowych, czy sportowych J

JP: Dziękuję

Epilog

Po rozmowie z Asią, rozmawiałem z Markiem, od którego chciałem się dowiedzieć, jak Asia przyjęła prezent z perspektywy obdarowującego. Najwyraźniej jest on tak wspaniały, jak go przedstawia żona i świadczy o tym też to, co mi powiedział w krótkiej rozmowie. Przyznał, że wierzył w Asię od samego początku przygody z triathlonem i tak samo był przekonany, że połówkę w Dubaju ukończy bez problemu, jeśli tylko uniknie kłopotów ze sprzętem, ale sam przed sobą uznał, że prezent spełnił się dopiero w momencie, gdy Asia wbiegła na dywan, przebiegła linię mety i zobaczył jej wielki uśmiech. To ich przywiązanie do siebie, ich miłość, zażyłość i przyjaźń są tak bajkowe, niedzisiejsze, że mogłyby wydawać się nierealne, ale oni właśnie tacy są. Naprawdę.

Rozmawiał: Sebastian Biały

Zdjęcia: Archiwum rodziny Pałysa

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Partner Tytularny Cyklu

Official Time Keeper

Official Time Keeper

Patron medialny cyklu

Organizator