Triathlon Energy Duathlon Energy Energy Meeting MTB Energy Run Energy Energy Events

Luft: Czułem się jakby ktoś mnie wsadził do piekarnika

Triathlon energy

19.10.2017 3725

Luft: Czułem się jakby ktoś mnie wsadził do piekarnika

Mikołaj Luft najlepszy wynik w tym sezonie zrobił w warunkach iście tropikalnych. Po zawodach temperatura jego ciała była bliska temperatury powietrza, które na Tajwanie miało 42 stopnie Celsjusza. Zawodnik opowiada Triathlon Energy o tych morderczych zawodach, a także zdradza plany na końcówkę roku oraz na przyszły sezon. Zapowiada się bardzo ciekawy 2018 rok dla Lufta.  

Jak wrażenia z Tajwanu?

Najbardziej imponująca była intensywność słońca. Niestety, nie miałem dużo czasu, żeby się do niej przyzwyczaić. Na miejscu byłem cztery dni przed startem, więc zdążyłem zrobić tylko kilka krótkich treningów. Trzeba było improwizować. W Polsce nie mogłem przystosować się do takiego skwaru. Wszyscy wiedzą jak wyglądała pogoda we wrześniu, na pewno nie było to 40 stopni. Musiałem coś wymyślić, a że nie jestem fanem trenażerów to ubierałem dodatkową warstwę ubrania i wychodziłem na zewnątrz.

Inni zawodnicy chyba nie musieli się o to martwić, bo kiedy patrzyłem na listę startową to byłeś jednym z niewielu, którzy nie żyją w takim klimacie.

To prawda i to również było dla mnie sporym zaskoczeniem. Rywalizowałem jak równy z równym z zawodnikami, którzy pochodzą z ciepłych krajów i mieli dużo czasu na aklimatyzacje. Byłem pewny, że to okaże się moim słabym punktem. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Nie sądziłem, że wleje w siebie 12 litrów płynów. Jednak temperatura wynosiła 42 stopnie, co znaczyło dla mnie, że jeśli zaniedbam nawadnianie to raczej nie dotrę do mety.

Dotarłeś i to z dobrym wynikiem. Jak wyglądała Twoja droga przez mękę?

Wszystko zaczęło się jeszcze przed samym startem. W nocy w ogóle nie mogłem spać. Zmiany czasowe nie są dla mnie problemem, a kiedy podróżuję i odrywam się od codzienności to sypiam dużo lepiej. Tym razem było tak samo. Czwartą, trzecią i drugą noc przed startem spałem jak dziecko. Dziwna rzecz stała się w ostatnią bo nie zmrużyłem nawet oka. Miałem przed startem 21 godzin bez snu, a mimo to czułem się fantastycznie. Pływanie bez pianki nie poszło mi jednak najlepiej. Z czasem 56minut, wyszedłem i zacząłem pościg za resztą stawki.

Pościg udany. W końcu wykręciłeś najlepszy czas na trasie kolarskiej.

Jechało mi się bardzo dobrze. Po kolei mijałem rywali i było dla mnie sporym zaskoczeniem, że żaden nie próbował mnie gonić. Nie tylko to zdziwiło mnie na trasie kolarskiej. Najbardziej niespodziewany był otwarty ruch na drodze. Środkiem pędziły auta i skutery, a dla nas zostawały boczne pasy. O dziwo wszystko funkcjonowało bez zarzutów, łącznie z przejazdem przez skrzyżowania, na których wolontariusze zatrzymywali ruch na kilka sekund po czym znowu zalewały je samochody. Gorzej wyglądało to na zjazdach, na których osiągaliśmy większą prędkość niż czterokołowce. Przy 70km/h trzeba było być niesamowicie czujnym. Trasa miała takich przewyższeń 1200 metrów i przebiegała przez cztery wyspy połączone mostami. Na ostatnich kilometrach udało mi się dogonić Marino Vanhoenackera i wybiegłem tuż przed nim na bieg  na drugim miejscu.

Wszystko wyglądało dobrze, ale jednak coś nie zagrało jak trzeba. Co się stało?

Na pierwszej pętli spędziłem chyba za mało czasu w bufetach. Pogoda była jak już wspominałem okropna. Czułem się jakby ktoś mnie wsadził do piekarnika. Na drugiej rundzie zaczęło się dziać ze mną źle. Szedłem i zataczałem się. Na domiar złego było to jakieś 100 metrów od mojego hotelu. Chęć wejścia do klimatyzowanego pokoju i wypicia hektolitrów wody była ogromna. Tylko, że jak już przeleciałem taki kawał i wydałem tyle pieniędzy to głupio by było odpuścić. Szczególnie, że dużo miałem za sobą. Dotarłem do najbliższego bufetu położyłem się w cieniu, wypiłem i zostałem obłożony lodem po czym ruszyłem dalej. Później dogonił mnie Simon Cocrone i przez jakiś czas biegliśmy razem. Niestety, nie utrzymałem tempa i odpadłem. Wtedy przyszedł kolejny większy kryzys. Mój organizm był w takim stanie, że gdy polewano mnie nawet letnią wodą dostawałem dreszczy. Ruszyłem z powrotem na trasę i po 9 godzinach 28 minutach i 48 sekundach ukończyłem wyścig na czwartym miejscu.

Jak się czułeś po dotarciu na metę?

Byłem szczęśliwy, ale nie miałem siły okazywać tego. Po tym wysiłku ciało miało temperaturę powietrza, czyli 39 st. Po podanej kroplówce i odpoczynku temperatura spadła. Kiedy wróciłem do hotelu miałem siły na krótkiego newsa na fejsa i padłem nieprzytomny na łóżko. Niestety, nie było mi dane długo cieszyć się snem. Wcześnie rano miałem wylot, więc musiałem zabrać rzeczy ze strefy i ogarnąć się przed wyjazdem.

Traktujesz ten wynik jako sukces czy raczej niedosyt?

Niewątpliwy sukces. Przed przyjazdem na Tajwan brałbym to miejsce w ciemno. Wiem, że na trzecie miejsce już nie było szans, gdy doszedłem do poziomu poważnego przegrzania organizmu. Być może gdybym rozegrał lepiej kwestie nawodnienia na rowerze, zmienił kask na wentylowany, lepiej się chłodził to poszło by inaczej. Na cały wynik składają się takie drobnostki i mam nadzieję, że będzie to lekcja na przyszłość.

Ten rok miał wyglądać w Twoim wykonaniu trochę inaczej. Upadek jednak pokrzyżował plany. Celowałeś w kwalifikacje na KONA, a skończyło się v-ce mistrzostwem w Bydgoszczy i czwartym miejscem w Tajwanie. Jak oceniasz sezon?

Miał on co prawda wyglądać inaczej, ale myślę, że start na Tajwanie uratował sezon. Wypadek, wychowanie dwójki małych szkrabów, które często w nocy się budzą, problemy ze sponsorami  - to wszystko nie ułatwiło koncentracji na karierze sportowej. Brakowało mi w tym roku spektakularnego sukcesu. Bardzo mocno liczyłem na MP IM w Bydgoszczy, jednak swoją formą zaskoczył mnie Maciek Chmura. Tajwan jest osłodą na koniec i daje dużo pewności siebie na przyszły sezon.

Przy okazji ostatniego startu wprowadziłem zmiany w sprzęcie. Zrezygnowałem z mocno owalnych tarczy i wróciłem do okrągłych blatów. Wydaje się, że to byłam dobra decyzja i chyba znalazłem przyczynę nie najlepszych występów na rowerze w tym sezonie. Mocno owalne tarcze nie nadają się jednak do mojego stylu jazdy.

Odczuwasz jeszcze jakieś konsekwencje upadku z początku roku?

Upadek zdarzył się w momencie gdy nabierałem dużej pewności na zjazdach. Jeździło mi się wtedy naprawdę dobrze. Coś, czego się nie mogłem spodziewać poszło nie tak. Gorsza nawierzchnia i koło nie wytrzymało. Złamany obojczyk został dobrze zespolony przez doktora Andrzeja Mioduszewskiego w Ortopedice, ale ślad wypadku został w psychice. Na zjazdach najbardziej obawiam się teraz takich rzeczy, jak piasek czy kamyk na który najedziesz i leżysz. Z drugiej strony bez pewności siebie ciężko jest dobrze zjeżdżać. Nie da się pędzić trzymając ręce na hamulcach. Po upadku jest trochę strach i szukam luzu. Wydaje mi się, że byłem jednym z lepiej zjeżdżających zawodników w Polsce czy nawet światowej stawce PRO i chciałbym do tego wrócić.

Pytanie z innej beczki. Jak oceniasz imprezy triathlonowe w Polsce?

Nie mamy się czego wstydzić. Organizacja jest fantastyczna, bardzo profesjonalna. Zawsze kiedy jestem za granicą chwalę się organizacją naszych zawodów i zapraszam zawodników żeby przyjeżdżali i podnosili nasz poziom sportowy. Jeśli chodzi o Tajwan to zawody były całkiem dobrze zorganizowane. Oczywiście było parę drobiazgów do których można się przyczepić. Brak zamkniętego ruchu był sporym mankamentem. To jednak nie najgorsze co mnie spotkało na zawodach. Kiedyś na trasie kolarskiej Mistrzostw Świata IM 70.3 w Las Vegas jechały auta ciągnące gigantyczne motorówki. To było dopiero przegięcie!

Jakie plany na kolejny sezon?

Po namyślę stwierdzam, że nie kończę jeszcze bieżącego sezonu i przeciągnę go do zawodów IRONMAN 70.3 w Bahrajnie. Do uzyskania kwalifikacji na Hawaje jako zawodnik PRO potrzebuję jeszcze trzy tak dobre starty, jak ten na Tajwanie (dwie „połówki” i jeden pełny IRONMAN).

Po Bahrajnie wreszcie pozbędę się płytki zespalającej obojczyk, odpocznę po zabiegu i w styczniu rozpocznę przygotowania do nowego sezonu. Czeka mnie obóz treningowy na wyspach kanaryjskich, a także  obóz narciarsko-biegowy na przełomie lutego i marca w Szklarskiej Porębie dla moich podopiecznych, na który zapraszam. Więcej informacji znajdziecie niedługo na stronie www.lufttriteam.pl.

Na pewno będzie sporo jeżdżenia i będę musiał prosić żonę o cierpliwość. Szykuje się na długie dystanse, ale połówki będę robił najczęściej. Ironmana nie da rady zrobić więcej niż 2-3 razy. Będę w przyszłym roku szukał 5-6 startów na 1/2 IM. Być może wybiorę się na mistrzostwa kontynentalne gdzie będę szukał punktów do rankingu. Na pewno będę celował w Ironman’a wiosną, biorę pod uwagę Mistrzostwa Ameryki Północnej, RPA lub Lanzarote. 

A cele na dłużej?

Przede wszystkim w końcu pojechać na Konę. Jeżeli będę na poziomie, na którym mógłbym pomyśleć o poważnym wyniku, czyli pierwszej 10tce, to będzie to cel na kolejny sezon. Marzy mi się wygranie jednej z imprez cyklu IM, pobicie rekordu Polski na IM i sięgnięcie po Mistrzostwo Polski na tym dystansie. Jest przede mną dużo roboty i duże rezerwy żeby zrobić progres. Mimo, że mam 32 lata to myślę, że jeszcze mogę się dalej rozwijać i zrobić nie jeden dobry wynik.

Rozmawiał Dawid Dybuk

Foto: archiwum Mikołaj Luft

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Partner Tytularny Cyklu

Official Time Keeper

Official Time Keeper

Patron medialny cyklu

Organizator